Drzwi gabinetu otworzyły się. Weszła przez nie czterdziestoletnia kobieta. Robert spojrzał na nią wzrokiem myśliwego, który w końcu zobaczył swoją ofiarę. Wskazał jej wolne miejsce.
– Pani Alicja Nowak?
– Tak.
– Wezwałem panią, bo musimy poważnie porozmawiać. Nasza firma przeżywa ostatnio trudny okres, a to wymaga zdecydowanych kroków. Dlatego muszę panią zwolnić.
Ostatnie słowa wypowiedział z rozkoszą. Uwielbiał to robić. Nie było nic wspanialszego niż widok zaskoczenia i rozpaczy na twarzach wyrzucanych przez niego ludzi. Nigdy mu się to nie znudzi. Był panem ich losu. Kochał to.
– Dlaczego?
Na początku nie odpowiedział. Cieszył się jej reakcją. Uwielbiał takie chwile. Zatrudnił ją miesiąc temu tylko po to, aby dziś wyrzucić z pracy.
– Musiałem podjąć taką decyzję ze względu na dobro firmy.
– Mam dwójkę dzieci, jestem sama.
– Nie musiałaś się puszczać. Tak masz dwa bachory do wykarmienia.
– Jak pan może?!
– Tylko się nie rozpłacz.
– Jesteś potworem!
Kazał kobiecie wyjść. Wstała ze swojego miejsca. Widział na jej twarzy wewnętrzną walkę. Na pewno zastanawiała się, czy prosić go o drugą szansę. Liczył, że spróbuje i będzie mógł jeszcze bardziej ją upokorzyć. Zatrzymała się. Spojrzała na niego z nienawiścią w oczach.
– Idź do diabła!
Opuściła jego gabinet, a Robert wybuchnął śmiechem. Kochał takie momenty. Nic nie mogło się z nimi równać.
Spojrzał na zegarek. Była piętnasta. Na dziś wystarczy. Miał bardzo dobry dzień. Może być jeszcze lepszy. Doskonały pomysł. Ostatni raz był tam miesiąc temu.
Rozległ się dzwonek jego telefonu.
– Część kochanie.
Usłyszał głos swojej żony. Był słodki do bólu, tak samo jak ona. Naiwna, głupiutka dziewczynka, zupełnie nie w jego typie. Ożenił się z nią tylko dla pieniędzy jej ojca. To jego firma, a on za dzielenie łóżka z tą idiotką został dyrektorem generalnym.
– Co się stało, skarbie?
– Chciałam wiedzieć, o której będziesz. Przygotowuję kolację.
– Nie czekaj na mnie. Muszę zostać w pracy, mam mnóstwo roboty.
– Szkoda.
Usłyszał w jej głosie rozczarowanie. Na pewno liczyła, że spędzą trochę czasu razem. Ostatnią ją zaniedbywał. Była zakochana w nim po uszy, więc kolejny raz mu wybaczy.
Schował telefon do kieszeni. Nie zamierzał dłużej siedzieć w biurze. Opuścił budynek i podszedł do swojego samochodu. Miesiąc temu odebrał go z salonu. Jest wart pół miliona. Skoro firma płaci, to nie będzie oszczędzał.
Wsiadł do środka i uruchomił silnik. Od razu rozległ się basowy pomruk z rury wydechowej.
Wyjechał na ulice. Postanowił pojechać do burdelu i dodatkowo poprawić sobie humor. Może skusi się na rudą. Tak, to był dobry pomysł. Znalazł się poza miastem. Wcisnął mocno gaz. Silnik zawył niczym dzika bestia, wchodząc na obroty. Auto wystrzeliło do przodu, nabierając prędkości.
Robert wyprzedził frajera jadącego przed nim. Wkrótce stary grat został daleko z tyłu. Nie przejmował się nim. Nie obchodzili go tacy nieudacznicy. Był królem życia. Miał gdzieś biedaków, których nie stać było na dobry samochód.
Pierwsze krople deszczu uderzyły o przednią szybę. Nie przejmował się tym. Był mistrzem kierownicy. Wszedł w zakręt i przyspieszył. Czterysta koni natychmiast zabrało się do pracy. Padało coraz mocniej. Powinien był zwolnić, nie zrobił tego. Wkrótce to się na nim zemściło. Auto wpadł w poślizg. Starał się nad nim zapanować, ale ono niczym kapryśna kobieta nie chciało go słuchać. Wypadł z drogi. Zrozumiał, że już nic go nie uratuje. To koniec. Zamknął oczy.
Myślał, że w ten sposób będzie mniej się bał, mylił się. Był przerażony. Jego serce biło jak oszalałe, jakby chciało wyrobić normę na kilka następnych lat, których już nie przeżyje. Uderzył w drzewo. Poczuł ogromną siłę wyrzucającą go do przodu i pas bezpieczeństwa zatrzymujący go w miejscu. Było to ostatnie, co zapamiętał. Później nastąpiła pustka.
Otworzył oczy. Nie wiedział, gdzie jest. Nie był w samochodzie. Nigdzie go nie dostrzegł. Zamiast niego zobaczył samotny budynek. Zaczął iść w jego stronę. Wspiął się po schodach i wkroczył do środka. Zatrzymał się zaskoczony.
Ujrzał kasy biletowe i ławki. Nad jego głową wisiał stary zegar. Jego wskazówki wskazywały trzecią. Dopiero po chwili zrozumiał, że trafił na dworzec kolejowy. Na pewno był halucynacją. Jego mózg pod wpływem wypadku podsuwał mu fałszywe obrazy. Gdy odzyska przytomność, zniknie.
Powoli szedł przed siebie. Kroczył środkiem obszernego holu w klasycystycznym stylu. Po obu jego stronach zawieszono obrazy. Po lewej zobaczył scenę sądu ostatecznego. Po prawej strącenie grzeszników do ognistej czeluści. Na pewno były wymysłem jego umysłu. Nikt nie zawiesiłby czegoś takiego na prawdziwej stacji kolejowej.
Zatrzymał się, usłyszał szelest. Zaczął nasłuchiwać, ale dźwięk się nie powtórzył. Zastanawiał się, czy ktoś jest tam był. Kilka razy krzyknął, ale odpowiedziało mu tylko echo, powtarzając jego własne słowa. Uznałby go za zwykłe złudzenie, gdyby nie światło, które nagle rozbłysło. Wszystkie lampy zapaliły się w jednej chwili, napełniając dworzec blaskiem. Oślepił go. Po chwili otworzył oczy. Starał się dostrzec tego, który włączył oświetlenie, ale nikogo nie zobaczył. Był sam, przynajmniej tak mu się wydawało.
– To awaria instalacji elektrycznej.
Powtarzał te słowa, sam w nie nie wierząc. Powoli cofał się do drzwi. Chciał jak najszybciej opuścić budynek. Nie zamierzał w nim zostać ani chwili dłużej. Zatrzymał się przy nich. Nacisnął klamkę, ale one uparcie pozostały zamknięte. Szarpał się z nimi przez kilka minut. Nie był w stanie zmusić ich do otwarcia, jakby coś więcej od zwykłego zamka trzymało je w miejscu. Po chwili zrezygnował, to nie miało sensu.
Musiał poszukać innego wyjścia. Na pewno było jeszcze jedno. Może nim uda mu się wydostać. Powoli ruszył przed siebie. Z każdym krokiem czuł coraz wyraźniej, że nie jest sam. Starał się walczyć z tym uczuciem, ale ono stawało się coraz silniejsze. Co chwilę spoglądał do tyłu. Nikogo nie zobaczył, co tylko potęgowało jego lęk.
Opuścił główny hol i znalazł się na peronie. Zatrzymał się przy starej latarni. Nie mógł dalej iść z powodu mgły. Pojawiła się nie wiadomo skąd. Z każdą chwilą była coraz gęstsza. Otaczała go ze wszystkich stron, nie pozwalając mu się ruszyć. Obawiał się zrobić chociaż krok. Po chwili nie widział już nic, nawet torowiska, które było zaledwie kilka kroków od niego.
Usłyszał odgłos nadjeżdżającego pociągu. Nie spodziewał się tego. Do tej pory sądził, że wszystko, co widział, było zwykłą halucynacją. Teraz nie był tego pewien, ale wciąż pozostawało to jedynym rozsądnym wyjaśnieniem. Po chwili zobaczył starą lokomotywę parową. Ciągnęła równie wiekowe wagony. Wyglądała jak żywcem przeniesiona z dziewiętnastego wieku. Pierwszy raz miał taką przed oczami. Do tej pory widywał je tylko w westernach.
Skład zatrzymał się tuż przed nim. Nikt nie wysiadł. Wagony były puste. W żadnym z okien nie dostrzegł ludzkiej twarzy. Przez chwilę miał tylko wrażenie, że w środku poruszył się jakiś cień.
– Pociąg do piekła zatrzymał się przy peronie pierwszym.
Nie wiadomo skąd rozległ się zimny, kobiecy głos, napełniając go jeszcze większym przerażeniem.
Nigdy nie słyszał o takim mieście. Czuł, że tym razem nie chodzi o miejscowość, ale o miejsce, w istnienie którego od dawna nie wierzył. Naprawdę mógł jechać do królestwa potępionych. Jego przypuszczenia potwierdziła delikatna woń siarki unosząca się w powietrzu.
Nie, to niemożliwe. Miał omamy.
Bardzo chciał w to wierzyć, ale nie potrafił.
Wszystko wokół było zbyt prawdziwe, aby było wymysłem jego wyobraźni. Nigdy jej nie miał.
Zrozumiał, że musi uciekać, jeśli chce ocalić coś więcej niż tylko życie.
Zaczął biec w stronę dworca. Potknął się kilka razy, lecz nie zatrzymał się. Znalazł się w środku. Także tutaj była dziwna mgła. Nie pozwalała mu wiele zobaczyć.
Zatrzymał się, nie wiedział, gdzie są drzwi. Rozglądał się dokoła, ale nigdzie ich nie dostrzegł. Usłyszał za sobą odgłos kroków. Odwrócił się zaskoczony.
Zobaczył człowieka ubranego w mundur konduktora pochodzący sprzed wielu lat. Pierwszy raz taki widział. Mężczyzna zbliżył się do niego z surowym wyrazem twarzy.
– Poproszę o pański bilet!
Zaczął instynktownie przeszukiwać kieszenie. Dobrze wiedział, że żadnego nie ma. Tym większe było jego zaskoczenie, gdy w jednej z nich trafił na prostokątny kawałek papieru. Wyciągnął go. Zobaczył, że trzyma niezwykle stary bilet. Kolejarz wyrwał mu go z ręki. Chciał protestować, lecz szybko zrezygnował z tego pomysłu.
– Pański pociąg już czeka!
Oddał mu wejściówkę. Robert uważnie na nią spojrzał. Od razu zaważył swoje nazwisko i cel podróży. Było nim piekło. W innych okolicznościach uznałby to za głupi żart, ale nie dziś. Rzucił wejściówkę na podłogę. Chciał uciekać byle dalej od tajemniczego konduktora. Zanim jednak zrobił choć krok, ten podniósł porzucony przez niego kawałek papieru i podał mu z powrotem. Musiał wziąć go do ręki.
– Proszę się pospieszyć, pański pociąg niedługo odjeżdża!
Nie odpowiedział. Właśnie w tej chwili dostrzegł, że na dworcu jest więcej ludzi. Wyłonili się z mgły. Szli na peron. Trzymali w ręku takie same bilety co on. Nie wiedział, czy są żywi, czy też martwi. Szli w milczącym podchodzie, zabierając go ze sobą. Nie był w stanie przepchnąć się przez tłum. Musiał iść razem z nimi, chociaż bardzo tego nie chciał.
Razem z potępionymi opuścił dworzec. Znalazł się na peronie, gdzie wszyscy ustawili się w równym szeregu.
Z pobliskiego wagonu ktoś wyszedł. Nie był człowiekiem. Wprawdzie nosił kolejarski mundur, ale nie było w nim nic ludzkiego. Szedł wzdłuż szeregu, przyglądając się podróżnym. Czasem zatrzymywał się przy którymś.
Stanął także przy Robercie. Wziął od niego bilet i przez chwilę mu się przyglądał. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Wiodłeś grzeszne życie, synu, zasłużyłeś na niego.
Oddał mu go i poszedł dalej. Wkrótce skończył obchód i powrócił do pociągu. Kazał wszystkim wsiadać do środka. Inni podróżni bez słowa ruszyli w stronę składu.
Robert robił wszystko, aby się w nim nie znaleźć. Starał się opuścić peron. Było to niemożliwe w otaczającym go tłumie. Wsiadł do wagonu. Znalazł się w przedziale drugiej klasy. Właśnie do niego trafiała większość podróżnych. Obok był pierwszej. Swoje miejsca zajęli w nim najwięksi zbrodniarze. Widział tam morderców i gwałcicieli.
Odwrócił od nich wzrok i podszedł do drzwi. Spróbował je otworzyć, ale ku jego rozpaczy były zamknięte. Szarpał się z nimi przez chwilę, bezskutecznie. Musiał poszukać innego wyjścia. Rozpaczliwie rozglądał się dokoła, ale żadnego nie dostrzegł. Zdesperowany zbliżył się do okna. Miał nadzieje, że zdoła je otworzyć, ale okazało się to niemożliwie. Ktoś zadbał, aby pasażerowie jadący do piekła nie mogli wydostać się ze składu.
Robert zrezygnowany opadł na siedzenie. Już nic go nie uratuje. Był skazany na potępienie. Zaczął się zastanawiać, czym zasłużył na taki los. Nie był jakimś wielkim grzesznikiem, przynajmniej tak mu się wydawało do tej pory. A może jednak? Czerpał z życia pełnymi garściami. Korzystał ze wszystkich jego przyjemności. Nie uważał tego za nic złego. Robił to samo, co inni.
Znał ludzi będących najgorszymi bydlakami. Na ich tle uważał się za świętego. Nie był nim. Skrzywdził najbliższą sobie osobę. Jego żona to skarb, teraz to widział. Zdradził ją wiele razy. W pracy nie był lepszy. Podwładni nazywali go świnią i naprawdę nią był. Traktował ich jak śmieci. Uwielbiał ich zwalniać i upokarzać. Czerpał z tego dziką radość.
Po raz pierwszy w życiu zaczął żałować swoich czynów. Nie chciał trafić do świata potępionych. Żaden człowiek tego nie pragnął. Poczuł strach, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał. Nie potrafił nad nim zapanować. Niewiele brakowało, aby całkowicie się rozkleił.
Zrozumiał, że jeśli jakimś cudem uda mu się wydostać z pociągu, zrobi wszystko, aby nigdy więcej do niego nie trafić. Postanowił się zmienić. Nie będzie to łatwe. Wiedział o tym, lecz wolał to niż wieczne potępienie.
Te rozmyślania przerwał mu odgłos kroków. Zaskoczony odwrócił głowę. Zobaczył konduktora. Szedł między podróżnymi, sprawdzając ich bilety. Mówił na głos ich grzechy.
– Pijaństwo, cudzołóstwo, kradzież, morderstwo...
Powtarzał niczym upiorną litanię, coraz bardziej zbliżając się do Roberta. W końcu do niego dotarł. Zatrzymał się przy nim. Musiał go rozpoznać, bowiem uśmiechnął się paskudnie. Żaden człowiek by tak nie potrafił. Widząc grymas na jego twarzy, Robert poczuł jeszcze większy strach. Nie myślał, że to możliwe.
– Twój bilet, synu!
Drżącą ręką podał mu kawałek papieru. Kolejarz przyglądał mu się przez chwilę. Trwało to znacznie dłużej, niż w przypadku innych podróżnych. Odezwał się dopiero po chwili, przerywając grobową ciszę, jaka niespodziewanie zapadła w wagonie.
– Skrucha? Żałujesz swoich czynów, synu?
– Tak!
Odpowiedział, nie wiedząc, skąd wziął na to siły.
– Okazałeś żal za grzechy, ale jest już za późno. Gdybyś zrozumiał swoje błędy za życia, byłbyś ocalony.
– Wypuść mnie, zapłacę ci.
– Pieniądze tutaj nic nie znaczą.
– Dam ci wszystko, co mam. Nie pozwól mi iść do piekła!
Konduktor nie odpowiedział. Zamiast tego chwycił go za ubranie i uniósł w górę. Zbliżył się do niego. Dzieliło ich kilka centymetrów. Robert czuł jego oddech. Śmierdział siarką. Widział oczy pełne okrucieństwa.
– Zasłużyłeś na ten bilet. Za życia miałeś czas zmienić swoje życie. Teraz jest za późno.
Kolejarz go puścił i poszedł dalej. Robert stracił ostatnią szansę ratunku. Do tej pory mógł kupić wszystko. Myślał, że po śmierci będzie tak samo. Mylił się.
– ...alkohol, zazdrość, przemoc...
Wagon wypełniała upiorna litania grzechów. Starał się jej nie słuchać. Nieważne, co robił, docierała do jego uszu.
Została zagłuszona dopiero po chwili. Usłyszał krzyk. Jeden, potem kolejny. Wszystkie pełne nieludzkiego bólu. Zrozumiał, że dojeżdżają do stacji końcowej.
Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Nie powinien był tego robić. Dostrzegł czerwoną łunę bijącą pośrodku otaczającego ich mroku. Niebawem zobaczył bramę wykutą z żelaza. Za nią była rzeka lawy. Ujrzał ciała unoszące się na jej powierzchni. Upadł na kolana. Nie wierzył w istnienie piekła, a niedługo miał się w nim znaleźć. Bał się.
Nie, był przerażony. Ogarnął go lęk, jakiego nie mógł doświadczyć jako człowiek. Pierwotny, wpisany w jego duszę.
– Jeszcze raz!
– Usłyszał głos.
Nie pochodził ze składu. Ogarnęła go ciemność.
Pociąg jadący do krainy potępionych i jego pasażerowie zniknęli. Ból ogarnął całe jego ciało. Nie myślał, że po śmierci można go czuć. Może był już na stacji końcowej? Spróbował otworzyć oczy. Chciał sprawdzić, czy to prawda. Bał się, że zobaczy kotły pełne smoły i nigdy niegasnący ogień. Nic takiego się nie stało.
Zamiast demonów ujrzał ludzi w bieli. Nie byli aniołami. Nie mieli skrzydeł ani aureoli. Nosili lekarskie fartuchy.
– Żyje.
Powiedział jeden z nich. Mówił o nim.
Czy to znaczy, że wrócił z zaświatów? Spróbował unieść głowę. Ból uświadomił mu, że to nie najlepszy pomysł. Zdołał jedynie delikatnie ją obrócić. Kątem oka dostrzegł swój samochód, a raczej to, co z niego zostało. Przypominał zgniecioną puszkę.
Robert nie miał prawa przeżyć wypadku, mimo to mu się udało. Ratownicy przenieśli go na nosze. Te natychmiast włożyli do karetki. Pojazd na sygnale ruszył w stronę szpitala. Ten dźwięk był dla niego niczym najwspanialsza muzyka. Żył, nie trafił do piekła. Przekręcił głowę i wtedy obok swojej dłoni dostrzegł kawałek papieru. Był to bilet kolejowy. Taki sam, jak ten, który miał na dworcu. Napisano na nim jego nazwisko. Tylko jedno miejsce było wolne. To z celem podróży.
BILET DO PIEKŁA
Kamil Bęben