Taki temat miały rekolekcje w drodze, które odbyły się od 1 do 9 lipca na szlaku między parafią Miłosierdzia Bożego w Pile a sanktuarium Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej w Rokitnie.

Droga, którą w większości pokonywaliśmy w milczeniu, wiodła przez diecezję koszalińsko-kołobrzeską, archidiecezję poznańską po diecezję zielonogórsko-gorzowską. Prowadziła nas lasami, w których śpiew ptaków zachwycał bogactwem dźwięków, wokół stawów rybnych, przez majestatyczną Puszczę Notecką, polami z dojrzewającym zbożem, łąkami usianymi chabrami i makami, a czasem asfaltem. Wartę pokonaliśmy przeprawą promową, a dzień pustyni przeżyliśmy w Piłce, położonej w sercu puszczy. Na swej drodze spotkaliśmy łanie, lisa czy liczne bociany. Piękno krajobrazu, świeże powietrze i pokonywane kilometry, nawet te w ulewnym deszczu, były źródłem radości.

Marsz, organizowany przez małych braci Jezusa i małe siostry Jezusa nie jest czymś nowym, ale dla mnie był wydarzeniem zupełnie nowym. Już kilka lat temu, gdy widziałam zdjęcie z takich rekolekcji w drodze na stronie internetowej małych braci, przez myśl przeszło mi, że to coś, co mnie przyciąga. Ale ani nie znałam małych braci, ani nie wiedziałam zbyt wiele o bracie Karolu de Foucauld, więc pomysł udziału w marszu szybko odrzuciłam. Potem krok po kroku, z roku na rok coraz lepiej poznawałam brata Karola. Z czasem poznałam małe siostry Jezusa, potem spotkałam jedną osobę, która mnie namawiała do udziału w takich rekolekcjach w drodze, potem dwie kolejne... W efekcie tym razem odrzuciłam lęk przed nieznanym, poszłam za cenną radą, która brzmiała „Ania, ryzykuj!”, i wysłałam maila ze zgłoszeniem.

Jadąc pociągiem do Piły, nie wiedziałam, co mnie czeka. Tymczasem od pierwszego wieczoru po ostatnie przedpołudnie czułam, że jestem we właściwym miejscu. Wśród wytrawnych „marszowiczów” zostałam przyjęta, jak swoja. Mali bracia Mirek i Wojtek, którzy razem z małą siostrą Izą, wzięli na siebie cały ciężar przygotowania rekolekcji, od pierwszych chwil budowali atmosferę otwartości. Dobre słowo, uśmiech, ciepłe spojrzenie – to wszystko szybko zaowocowało.

Rytm dnia, który wiódł od godzinnej adoracji, przez jutrznię, wprowadzenie w dzień, wędrowanie w ciszy przez kilka godzin, spotkanie w grupach dzielenia, Mszę św., nieszpory, a potem kolację i nocleg w gościnie u mieszkańców mijanych miejscowości, sprzyjał przeżywaniu rekolekcji i sprzyjał spotkaniu z Bogiem, z sobą samym i z drugim człowiekiem.

Wśród uczestników marszu byli ludzie w różnym wieku, z różnych stron Polski, a także ks. Moris ze Strasburga we Francji. Jestem wdzięczna za tę całą blisko 20-osobową grupę, bo już teraz widzę, że każda z tych osób wniosła coś dobrego i cennego w moje życie, nawet jeśli nie z każdym udało mi się dłużej porozmawiać. Czasem naprawdę wystarczyło serdeczne spojrzenie, mrugnięcie okiem, iście ramię w ramię w ciszy i wspólne omijanie kolein na drodze, poczęstowanie rodzynkami, czy co dnia słyszane słowa: „Jest i moja ulubiona walizka”.

Temat braterstwa, który rozważaliśmy w drodze, mogliśmy realizować w praktyce między sobą i w gronie osób, które przyjmowały nas w swoich domach na noc. Wyruszając na pielgrzymkę, nie spodziewałam się, że noce będę spała w łóżkach pod ciepłą pościelą, a nie w śpiworze na podłodze. Ujmowało mnie to, jak życzliwi ludzie oddawali nam swoje sypialnie, jak pichcili dla nas smakołyki, jak przygotowywali dla nas prowiant na drogę. W zachwyt wprawił mnie 18-letni Filip z Międzychodu, który w sobotę przed 7 rano smażył dla mnie i Kasi naleśniki, które dopiero co nauczył się przygotowywać. Były przepyszne! Ogromną radość całej naszej grupie sprawili mieszkańcy Łomnicy, którzy w niedzielny wieczór przygotowali w centrum wsi grilla, ognisko i pyszne ciasta, i razem z nami spędzili czas, by jak najlepiej nas poznać i dać nam się poznać.

Tak naprawdę każdy nocleg to konkretna rodzina, u której byłam z jedną lub dwiema pielgrzymkowymi siostrami. Każdy nocleg to głęboka rozmowa z gospodarzami, to dzielenie się radościami i troskami, to opowiadanie o bracie Karolu. Ale niesamowite były też takie całkiem wyjątkowe chwile, jak skakanie z 4-letnią Igą na jej trampolinie w ogrodzie jednego z domostw w Siedlisku. Śmiałyśmy się beztrosko, przytulałyśmy, a na drugi dzień rano na pożegnanie dostałam od tej rezolutnej dziewczynki kwiatuszka, który wpięłam sobie we włosy. Z łezką w oku wspominam rozmowę z 12-letnią Martynką, której młodsza siostra jest w niebie, a także opowieść starszej pani, która w swym życiu przeżyła nie jedną tragedię.

Wszystkie te osoby, które otworzyły dla mnie drzwi swoich domów i swoich serc, niosłam w drodze do Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej. Ich historie, problemy, trudności i radości oddawałam w modlitwie. Ale w tym pielgrzymkowym tygodniu nie zabrakło też osób, które całkiem spontanicznie zaskakiwały nas swoją gościnnością na szlaku. Choćby sołtys Kuźniczek, który gdy zobaczył naszą pielgrzymkową ekipę podczas dzielenia w grupach, popędził do domu i po chwili na taczce przywiózł dwa stoły i sporo krzeseł. Po chwili jego żona przyniosła dwa garnki przepysznej grochówki i ciasto drożdżowe z owocami. W Chorzępowie podobną gościnnością urzekła nas właścicielka „Przystani”. Jej placki ziemniaczane i herbatę parzoną ze świeżych liści mięty zapamiętam na długo.

Zatem Marsz z jednej strony uczył mnie przyjmowania, bycia goszczoną, a także nie troszczenia się o zapasy picia czy jedzenia, ale oddania się Opatrzności Bożej. Doświadczyłam bardzo mocno tego, że w braterstwie nie chodzi tylko o dawanie, co dotąd wychodziło mi znacznie łatwiej, ale też o przyjmowanie.

Natomiast z drugiej strony te rekolekcyjne wędrowanie było czasem porządkowania moich relacji z ludźmi, którzy są obecni w mojej codzienności. Tematy, które zaproponowali nam mali bracia Wojtek i Mirek, małe siostry Iza i Justyna, a także ks. Moris, odkrywały przede mną znaczenie przykazania miłości, które pozostawił nam Jezus. Rozważałam, co to znaczy być siostrą dla drugiego człowieka; czym jest zachowanie braterskie, a czym bycie bratem; co znaczy, że Jezus jest moim bratem i bratem każdego człowieka. Brat Karol zachęca nas: „Uczyń wszystko, by być dla Jezusa jak najbardziej czułym, kochającym, wiernym i wdzięcznym młodszym bratem”; „Chrześcijanin jest zawsze czułym przyjacielem każdego człowieka, winien mieć wobec każdego czułość Serca Jezusa”; „Kochając ludzi, uczymy się kochać Boga”. To tylko trzy z wielu cennych myśli, które pracują w moim sercu.

Czy trwałam na adoracji, czy dzieliłam się słowem w „marszowiczami”, czy omijałam zaroślami wielkie kałuże na leśnych i polnych drogach, czy cieszyłam się ciszą i słońcem w dniu pustyni, starając się słuchać, co Pan Bóg ma mi do powiedzenia, czy siadałam przy stole z kimś, kogo spotykałam pierwszy raz w życiu – miałam w sobie radość. I tę radość przywiozłam do domu. Przywiozłam też umocnioną nadzieję, że Pan Bóg spełni pragnienia mego serca, by moja radość była pełna. Mam tylko trwać w Nim i Jego nauce. Takie zadanie, ważne zadanie przede mną.

Jestem wdzięczna tym, którzy włożyli wiele sił, czasu i serca w organizację Marszu, jak i tym, którzy uczestnicząc w tej drodze dzielili się tym, co jest dla nich najważniejsze – zarówno trudnymi doświadczeniami, jak i wiarą i pragnieniem trwania przy Bogu. Wielu z nas ujęła modlitwa św. Mikołaja z Flue, którą otrzymaliśmy w pierwszym dniu rekolekcji: „Mój Panie i Boże, zabierz mi wszystko, co oddala mnie od Ciebie. Mój Panie i Boże, daj mi wszystko, co zbliża mnie do Ciebie. Mój Panie i Boże, oderwij mnie ode mnie samego i oddaj mnie całkowicie Tobie”. Marsz pomagał mi odkrywać, co mnie od Boga oddala, a co do Niego zbliża.

Ania z Opola